wtorek, 3 listopada 2009

Sytuacja na polskich drogach


Muszę napisać o sytuacji na polskich drogach. I od razu zapowiadam, że radośnie nie będzie, co pewnie żadnego kierowcy (ani pasażera) nie zdziwi.

Właśnie wróciłam od Rodziców. Pojechałam do nich autem, bo trzeba było Panu Lupo (tak nazywam mojego VW lupo, choć ma on także inną ksywę - Błękitna Strzała - nadaną przez mojego przyjaciela z racji koloru i silnika o gigantycznej pojemności 1,0) zrobić przegląd i zmienić opony, a także - jak się okazało - wymienić klocki hamulcowe. Pan Karol - mechanik, który zna Pana Lupo bardzo dobrze dobrze - zapowiada też wymianę przednich tarczy i tylnych szczęk (cokolwiek to znaczy), czyli zanosi się na dodatkowy wydatek i to w okolicach Bożego Narodzenia. Ale jak się chciało mieć samochód...

No więc Błękitna Strzała i ja jechaliśmy po polskich drogach (ok. 250 km w jedną stronę).

Najpierw trafiliśmy na odcinek robót drogowych, ciągnących się od miesięcy, już prawie skończonych. Na szczęście nie porobiono jeszcze wysepek i nie poustawiano ograniczeń prędkości, była sobota, roboty drogowe wstrzymane, więc śmigaliśmy swobodnie. Gorzej z dzisiejszym powrotem. Dzień pracy, roboty drogowe wznowione, podróżujących sporo. I... ruch wahadłowy... Czekania tyle, że wyłączyłam samochód i wyciągnęłam podręczny zestaw do manicure'u.

Nieco dalej droga jest już wyremontowana. Szeroka, z podwójnym poboczem, równa i w ogóle śliczna. Tyle że co chwila wysepka i ograniczenie prędkości... Dookoła głównie "pole, pole, łyse pole", ale ty, kierowco, jedź powolutku, tak na wszelki wypadek. No to ja się pytam: po co takie dobre (sprzyjające przyzwoitej prędkości) drogi robić, jak i tak każe nam się jeździć po nich, jakby były pełne kolein i dziur i jakby co kilometr stała szkoła, z której w każdej chwili może wybiec na jezdnię nieostrożne dziecko?!

Dla bezpieczeństwa? Nie jestem piratem drogowym (w VW lupo z silnikiem 1,0 nawet trudno nim być) i piratów drogowych nie znoszę (przez nich czasem klnę za kierownicą... zresztą - niechże się przyznam - nie tylko przez nich... kiedy prowadzę i coś mnie zirytuje, choćby troszeczkę, to pewien rodzaj słów po prostu ciśnie mi się na usta...), ale bez przesady! Nie da się (chyba?) przejechać 250 km z prędkością maksymalną 70 km/h! Stawiam hipotezę, że ustawianie co kawałek ograniczenia prędkości nie poprawia bezpieczeństwa. Bo w praktyce wygląda to tak, że kierowca zwalnia tuż przed znakiem, by tuż za nim się rozpędzić, a potem powtórzyć ten manewr wielokrotnie. Efekt? Kierowca jest co najmniej rozdrażniony (wiem z autopsji), a to bezpiecznej jeździe nie służy.

Oczywiście, są tacy, co niespecjalnie zwalniają. Można i tak, tyle że grozi to dorobieniem się kłopotliwej fotografii. Bo fotoradarów na tej trasie taka ilość, że dałoby się całą sesję zdjęciową zorganizować. Już widzę siebie na kolejnych zdjęciach! Zdjęcie nr 1: pobłażliwy uśmiech; zdjęcie nr 25: zniecierpliwione spojrzenie; zdjęcie nr 50: zęby wbite w kierownice (wyraz wściekłości).

Na pewno, tak, na pewno to wszystko ma jakieś uzasadnienie. A jednak ostatnio moje poirytowanie było tak duże, że gdyby zatrzymał mnie jakiś policjant, to chyba na dzień dobry dostałby w zęby.

A na koniec podróży do domu jeszcze koreczki w Warszawie. Miejscami duże. Czasem myślę, że przejechanie przez to miasto bez stłuczki nie dowodzi bynajmniej sprawności kierowcy, lecz jest kwestią szczęścia. Dwa razy mi ono nie dopisało. To jedyne stłuczki, jakie miałam w ciągu kilkunastu lat posiadania prawa jazdy. Obydwie z mojej winy. Za pierwszym razem - w prima apprilis - trafiło na taksówkarza, który natychmiast wezwał policję, i teraz już wiem, co znaczy dmuchać w balonik (prawie się rozpłakałam, choć oczywiście byłam zupełnie trzeźwa) i jak wygląda mandat; za drugim - na dentystę z sąsiedztwa, którego auto dzielnie oparło się uderzeniu, więc spore pieniądze poszły tylko na naprawę Pana Lupo.

Dziś jednak dojechałam szczęśliwie, dzięki czemu mogę snuć to rozmyślanie, które wypada zakończyć życzeniem - dla mnie samej oraz dla wszystkich kierowców i pasażerów:

Szerokiej drogi!

(na fotografii "ceremonia" przekazania mi przez Tatę kluczyków do Pana Lupo, tuż po sprowadzeniu go z Niemiec, na podwórku pana Karola, który wystąpił w roli fotografa)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz